kasta.news, służba więzienna

Przypadki nie istnieją

Jak wyglądała „obserwacja” w Szczecinie

Nim zdążyłem napisać skargę na deczyję więziennej psycholożki, która wysłała mnie na obserwację do Szczecina, zostałem już tam wywieziony. Znalazłem się w Areszcie Śledczym w Szczecinie. Siedziałem tam ponad tydzień. Z przystankami w Poznaniu, Łodzi i Katowicach. Cała ta obserwacja w Szczecinie była jakaś dziwna. W niczym nie przypominała obserwacji psychiatrycznych, w których brałem dotychczas udział. Nie umieszczono mnie na oddziale szpitalnym, jak to miało miejsce wcześniej, lecz w zwykłej celi mieszkalnej. Co kilka dni chodziłem na rozmowę z psycholożką. Ta wykryła u mnie jakieś zaburzenia i do Międzyrzecza już nie wrócę. Mogłem wybrać gdzie pojadę: Rawicz, lub Potulice. Wybrałem Rawicz, był bowiem bliżej mojego domu rodzinnego. Trafiłem na oddział dla osób z zaburzeniami psychicznymi. Ponownie zacząłem dostawać leki, a moja „resocjalizacja” nabrała znacznie szybszego tempa.

Ryzyk – fizyk

Siedzę w celi sam i jest mi z tym dobrze. Trochę mi brak czajnika, który rozpieprzylem w drobny mak trzy tygodnie temu. Myslałem, że po prostu przestał działać. Później okazało się, że miałem po prostu wyłączony prąd w celi. O to podejrzewam jednego ze sprzątających korytarz. Miałęm nawet pomysł, aby dowiedzieć się, który to pozbawił mnie prądu i w dość brutalny sposób wytłumaczyć mu, że źle zrobił. Ale dałem spokój. Dzisiaj jest poniedziałek, a w sobotę biorę chcrzest w Kościele Zielonoświątkowym. Podchodzę do sprawy poważnie i sta ta moja wyrozumiałość.Jak już Wam wspominałem siedzę na celi jednoosobowej i jest mi z tym dobrze. Mój kolega siedzi na dwuosobowej i ma już dość.Raz miał gościa z atakami padaczki, drugi raz z atakami schizofrenii, a teraz miał faceta, który nasrał mu pod drzwiami w celi, od środka. Chłopak za niedługo wychodzi i nie chce mieć kolejnej sprawy zapobicie dlatego już nie zareagował. Ja bym nie wytrzymał. Jest to celowa zagrywka administracji zakładu karnego. Chcą sprowokować osobę, która niedługi wychodzi do domu, aby nabawiła sie kolejnego wyroku. Po kilkudniowym bezowocnych próbach przekonania wychowawcy i psychologa, żeby zabrali mi z celi tego świra postanowił się „pochlastać”. Moim zdaniem żle zrobił, trochę zaryzykował. Gra chyba nie warta była świeczki.tego orła z celi mu co prawda zabrali, ale wymienili go na chyba jeszcze lepszego: z delirium alkoholowym i padaczką. Czy jego działanie miało jakiś większy sens ? Myślę, że więcej stracił niż zyskał. Administracja niestety wygrała.

Druga szansa

Praca w więzieniu to przywilej. Większość tej pracy jest nieodpłatna. Z każdą wiążą się większe, lub mniejsze przywileje. Praca w kuchni jest płatna. Pracujący przy wydawaniu posiłów, oprócz tego, że mają za to płacone, posiadają nieograniczony dostęp do jedzenia. Osoby bardziej kumate mogą to wykorzystywać do sprzedawania „na lewo” jajek, mięsa, lub innych wartościowszych produktów spożywczych. Tak zwana „kajfuska” to praca polegająca na przynoszeniu z kuchni na oddział mieszkalny garnków z jedzeniem. Odbywa się to trzy razy dziennie: o 5.30 rano, o 14.00 i 17.00. Do rozwożenia posziłków służy specjalny wózek obsługiwany przez osadzonych, nazywanych w żargonie więziennym „kajfusami”. Te osoby pieniędzy za swoją pracę nie otrzymują. W zamian za to mogą liczyć na inne drobne przywileje, takie jak większe porcje żywnościowe, czy dłuższa możliwość porozmawiania przez telefon. Można by to określić jako „śmiech na sali”. Ale uwierzcie, że w tym miesjcu jest to przywilej. Na „kajfusce” nie może pracować osoba, które według wychowawców jest choć odrobinę agresywna. Jest też taka formacja jak sprzątający pawilon mieszkalny. Swoją pracę w większości również wykonują bezpłatnie. Z małymi wyjątkami. Sprzątają oni korytarze, kible oddziałowych, dyżurkę. Nie wiem jakie pieniądze by musiały mnie przekonać do wykonywania takiej roboty. Są też tak „ofiarni” porządkowi, którzy sprzątają tym śmieciom w mundurach wartonie, pomieszczenia socjalne, czy też „ścieżkę śmierci”, czyli obszar, na którym patałachy na wieżyczkach, teoretycznie mają prawo strzelać do więźnia, który się tam znajdzie. Jestem jednak pewien, że nikt by tam nie właził. A ponadto, jeśli nawet komuś udało by się pokonać trzymetrowy płot z zasiekami, to musiałby jeszcze przeskoczyć wysoki na 7 metrów mur. Po drugie, moim zdaniem patałachy nie mają ostrej amunicji , ale chciałbym tę myśl rozwinąc w następnym rozdziale.

Patałachy bez amunicji

Gdy byłem w wojsku, miałem okazję postrzelać z kałasznikowa. każdy, kto był w polskim wojsku miał taką możliwość. Każdy pamięta mniej więcej parametry tej broni. Osoby, które mają jakąkolwiek wiedzę na ten temat zgodza się chyba ze mną, iż nie jest to karabin snajperski. Z tego co pamiętam, z kałasznikowa, na odległość 100 metrów, strzelało się z pozycji leżącej., korzystając najczęściej z drewnianej podpórki.Strzelanie z wygodnej pozycji do stojącego nieruchomo celu przerastało możliwości niejednego poborowego. Celne strzelanie z kałasznikowa ( bez lunety na odległość 200 metrów, dla przeciętnego poborowego jest raczej niewykonalne. Pewnie dlatego już za moich czasów, wymieniono „kałachy” na bardziej precyzyjne beryle. A teraz wróćmy do tych gamoni z SW z „kałachami” na wieżyczkach wartowniczych w zakładach karnych. Wiadomo, że nie są to komandosi. Nie można ich porównać nawet do żołnierzy, bo gdyby się do tego nadawali, to by nimi zostali. Moim zdaniem, żaden z tych patałachów na widok uciekającego więżnia nie zaczął by strzelać. Nie mieli by na to zwyczajnie odwagi. Ale możliwe jest, że moja opinia jest nieobiektywna, gdyż osobiście uważam tych osobników za skończone cioty. Pomijając moją opinię, pod uwagę naleeży wziąć to, że w większości polskich więzień, wieżyczki wartownicze usytuowane są na rogach obiektu. Średnio odległość między jedną, a drugą to 200 metrów. Zdarza się, że nie wszystkie obsadzone są wartownikami. W innych na co drugiej wieżyczce stoi patałach z „kałachem”.Pomijając fakt, że powątpiewam w to, że są oni w stanie z 200, 300 metrów celnie trafić w ruchomy cel, nie wiem ile mają amunicji. Przy takiej akcji, nawet dwa magazynki mogły by się okazać niewystarczające. A co z ludźmi na spacerniakach? „Kałach” ma duży rozrzut. Wątpię, że ktoś, kto ma choćodrobinę wyobraźmi zaczał strzelać do uciekiniera z odległości powyżej 200, 300 metrów, gdy kilkanaście metrów obok spacerują ludzie. To nie Ameryka, gdzie więzienia się wielkości wioski , a strażnicy wyposażeni są w wyborowe karabiny z lunetą. Dlatego jestem prawie pewien, że te patałachy nie mają ostrej amunicji, a są tam jedynie po to, aby robić wrażenie. Żenuujące mówiąc szczerze.

Jak się rozmawia z wychowawcą

Zaczyna mi szwankować czajnik i mam wrażenie, że za niedługo całkowicie odmówi mi posłuszeństwa. Atmosfera bliżających się Świąt, udziela się wszystkim. Przed obiaddem, do mojej celi podszedł wychowawca i życzył mi „Wesołych Świąt”. W tym czasie oglądałem na kąciku sanitarnym” pornola. Nie miałem zatem czasu za bardzo z nim rozmawiać. odpowiedziałem „nawzajem” i podgłośniłem film porno, aby wiedział, gdzie mam jego i jego fałszywe zyczenia. Wszystko wskazuje, że na te święta będę się bawił wyśmienicie. Podobnie zresztą jak w roku ubiegłym. Nawet jak potem mam rozwolnienie, to i tak zawsze dobrse się bawię. Taki ze mnie rozrywkowy chłopak.

Nowy Rok ( 30 grudnia 2013 r.)

Ostatnio oglądałem bajkę animowaną, w której główne bohaterki robiły kupę do miski, a potem ją zajadały pałeczkami. O takie tam animowane porno. Ludzie są dziwni. Niektórzy nawet bardzo dziwni. Nie liczę za bardzo na to, że ten nadchodzący nowy rok był lepszy niż minione. Mnie wystarczyło by, by nie był gorszy.Moim życzeniem jest to, aby wszystkie to kondomy w mundurach zdechły w męczarniach. A razem z nimi wszyscy, których kcohają. To są niestety takie moje pobożne życzenia. Mało realne i niechrześcijańskie. Mam co jeść, mam gdzie spać, nikt nie próbuje mnie zabić, nie słyszę żadnych szeptów, więc wcale nie jest aż tak źle. Nie czarujmy się, szału nie ma, ale dzieci w Ugandzie mają znacznie gorzej. W świelicy naszego pawilony organizowana była Wigilia. Nie brałem jednak w niej udzialu, bo 40% składu osobowego tego oddziału to pedofile oraz osoby skazane za przestępstwa seksualne. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie siebie, siedzącego przy jednym wigilijnym stole z takimi ludźmi. A ponadto z wychowawcą, psychologiem, oddziałowym. Może nie jestem za bardzo tolerancyjny, ale przyroda też nie jest i nikt jakoś nie ma do niej o to pretensji.

Abonament

Ostatnio dużo mówi się o obowiązku płacenia abonamentu radiowo – telewizyjnego. osobiście nie mam nic przeciwko temu. Jak mówi Biblia; ” Oddaj Cezarowi, co należy do Cezara”. Ja abonamentu jednak nie płacę z racji tego, że siedzę w więzieniu i nie pracuję. W tym miejscu czy pracuję, czy też nie, nie ma to większego znaczenia, bo nie przekłada się to żaden sposób na moje finanse. Nie chodzi mi nawet o mój stosunek do służby więziennej, całego tegi syfu i jebanej Polski. Po prostu chuj wielki w tej telewizji jest. I co chwila reklamy. Za co niby miałbym ten abonament płacić?Za Wiadomości? jak dla mnie to mogli by emitować jedynie dwa kanały: informacyjny i z pornusami.Ostatnio oglądałem jakąś żenującą debatę więźniów, którzy odsiedzieli 25 lat i niedługo będą wychodzić na wolność. Niektórzy z nich już zapowiedzieli, że po wyjściu nadal będą zabijać.I pojawia się problem, bo strach ich wypuszczać. Pojawiły się głosy, aby ich leczyć w zakładach psychiatrycznych, no bo w więzieniu ich trzymać już nie będzie można. Teraz dopiero chcą ich leczyć? Teraz dopiero te przemądrzałe kurwy się obudziły? Chcą ich leczyć po 25 latach? Cały ten polski pojebany system resocjalizacji w więzieniach przypomina mi osranego toy- toy’a z człowiekiem w środku, którego ktoś dla zabawy przewrócił. Z zewnątrz to jakoś i wygląda, ale w środku mamy oblepionego gównem człowieka. Brudny, śmierdzący i wkurwiony. Bardzo wkurwiony. A można mu było po prostu dać się spokojni wysrać. Można do tego kibla wrzucić kilka choinek zapachowych, ale to chuja da. Człowiek ten w końcu wyjdzie z tego toy – toy’a. brudny, smierdzący i jeszcze bardziej wkurwiony. Gdyby dano mu spokojnie zrobić kupę, wyszedł by stamta bez stresu i bez większych pretensji. Miałby może już w pamięci, że nie należy jeść spleśniałem kiełbasy, bo to nie jest serek Cammemberre i starałby się już tego więcej nie robić, ale oprócz tego jakoś by przez to przebrnął. Porównanie polskiego więzienia do rzeczonego kibla jest po głebszej analizie bardzo, bardzo słuszne.

W polskim systemie penitencjarnym po prostu nie ma żadnej resocjalizacji. Powtarzałem to sto razy i powtórzę kolejny. Oddziały terapeutyczne to patologia i nic się na nich nie robi. Taka weźmy na to terapia narkotykowa. Trwa standardowo dwa, trzy tygodnie. Po których to w akta wpisywane jest, że nie mam już problemów narkotykowych. Ja osobiście zaliczyłem dwutygodniową terapię przeciwdziałania agresji. Według nich, teraz nie mam już problemów z agresją i jestem szczęśliwym, zadowolonym z życia człowiekiem. Nie wiem ile trwa terapia dla osób z zaburzeniami seksualnymi , bo nigdy takowej nie robiłem. Podczas zajęć przeciwdziałanai agresji zostałem uzdrowiony całkowicie. Myslę, że mniej więcej na… miesiąc.

Kurwy i złodzieje

Mój ulubiony dowcip o służbie więziennej brzmi tak: ” W tłumie najbardziej rzuca się w oczy żołnierz i pracownik służby więziennej. Żołnierz idzie krokiem defiladowym, pracownik słuzby więziennej skrada się , nerwowo oglądając się za siebie, czy przypadkiem ktoś go nie rozpozna”. Dzisiaj na spcerze rozmawiałem z ziomkiem, który pracuje w więziennej introligatorni. Reperuje stare książki i księgi wieczyste. Dostają zamówienia z sądów, prokuratur, bibliotek, szkół. Praca, jak praca.Choć ja bym tam jednak pracować nie mógł.Robiąc coś dla prokuratury, czy sądu, nie mógłbym sobie spojrzeć w lusto, przy goleniu. Poza tym praca w kryminale różni się znacznie od tej na wolności. Po pierwsze twoim szefem nie jest zaradny człowiek, który rozkręcił własny biznes, ewentualnie był na tyle bystry, aby z czasem objąć stanowisko kierownika zmiany. Nie. Pracując w więzieniu masz za szefa życiowego nieudacznika, który nie nadawał się ani do wojska, ani do policjii korzystając z okazji, że tu biorą każdego, jak leci, przyjął się do pracy w służbie więziennej. Po drugie, w więzieniu trochę inaczej wygląda rozliczanie finansowe. Tu z wypłatyu zabierają ci ponad 80%. W tym na fundusz postpenitencjarny. Jest to jeden wielki wałek skurwysynów ze służby więziennej. Nigdy nie słyszałem, aby którykolwiek więzień skorzystał z pomocy takiego funduszu. Koszty utrzymania więźnia w całości pokrywa skarb państwa. Ktoś może zadać pytanie, że jeśli więzień chce się uczyć, to książki i zeszyty kupowane są właśnie z tego funduszu? Otóż nie. Pieniądze z tego funduszu idą wyłącznie na tych szmaciarzy, którym się wydaje, że są w wojsku.Za czyje pieniądze kupiono telewizory, które są na dyżurkach? Na każdym oddziale znajduje się nowoczesny sprzęt RTV-AGD Wszystko to finansowane jest s pieniędzy, które powinny iść dla więźniów. Dobre, co ? I my podobno jesteśmy w Unii Europejskiej.

Pedofile i damscy bokserzy

Zakład Karny w Rawiczu to duża jednostka. Szału jednak nei ma. Zostałem umieszczony w celi jednoosobowej pawilonu, gdzie są jedynie cele dwuosobowe. Jeszcze nic nie zrobiłem, a dostałem praktycznie izolatki. Zapytałem oddziałowego, czy fakt, że siedzę sam jest jakąś karą, usłyszałem, że absolutnie nie. Po prostu nie mają mnie z kim umieścić. Sam nie wiedziałem jak to traktować, skoro siedziałem sam, spacery miałem na maleńkim bloku dla izolatek, podobnie jak łaźnię. Po pewnym czasie poszedłem do wychowawcy i zapytałem kiedy przestanę być izolowany? Ludzie, którzy mnie nie znają, z reguły źle mnie oceniają. Mogę się jedynie domyślić, jakie wyobrażenie miał o mnie wychowawca. To co było w moich aktacj personalnych, głównie to, co działo się w AŚ w Krakowie, stawiało mnie w bardzo złym świetle. Prawda jest jednak taka, że jestem osobą, która ciężko pracuje nad sobą. I zależy mi na tym ,aby inni to dostrzegali. Nie sprawia mi przyejmności krzywdzenie innych. Od każdej reguły są oczywiście wyjątki, a to, że czasami komuś przyłożyłem było spowodowane tym, że łatwo się deneruję i mam poważne problemy z samokontrolą. Ale jak już jest po wszystkim, to prawie zawsze jest mi przykro. Cały czas staram się nad sobą pracować. Różnie to wychodzi, ale się przynajmniej staram. Chodziłem na spotkania z zielonoświątkowcami. Nawet wziąłem u nich chrzest. Ale w końcu te ich śpiewy i klaskania zaczęły mi działać na nerwy. Teraz chodzę do świadków Jehowy i to działa na mnie dużo lepiej. Po rozmowie z wychowawcą zacząłem chodzić na spacery na dużym, spaceraniku, na ogólną łaźnię i siłownię. Izolacja od innych więźniów jest dobra dla pedofili i cweli. Ja izolowany być nie lubię.

Z czasem okazało się, że na moim oddziale większość osadzonych to pedofile i cwele.Na całym oddziale jest góra sześć osób normalnych, którym podaję rękę. Wychowawca zwrócił mi uwagę, abym nie chodził po korytarzu tak szeroko, bo niektózy osadzeni się mnei boją. No kurwa tego jeszcze w kinie nie grali. Chodzą do wychowawcy na skargę, że czują się w mojej obecności zagrożeni, bo krzywo na nich spojrzałem.Gdy widzę takich pajacy na korytarzu, to mam ochotę w nich wbiec. I czasmi naprawdę cieżko mi się powstrzymać. Ale cały czas pracuję nad sobą.Słucham spokojnej muzyki i piję dużo zielonej herbaty.

Przez długi okres czasu siedziałem sam. Pomimo, że miałem już normalne spacery, łaźnię i siłownię. Powoli zacząłem się oswajać z tym, że oddział, ma którym przebywałem, był bardzo specyficzny. Jedną z tego typu sytuacji, która zmusiła mnie do poważnego zastanowienia się nad tym wszystkim miała miesjce na siłowni. Szedłem na siłownię razem z kolegą. My do siłowni wchodziliśmy, a dwóch osadzonych z niej wychodziło. Jeden z nich wyglądał na normalnego, a nawet na trochę przypakowanego. Zamiast odłożyć hantle na stojak, rzucił je na podłogę. Zapytałem go więc, czy ciężko by mu było położyć je normalnie na stojak? Osadzony ten spojrzał na mnie w taki sposób, jakby miało to być dla mnie jakieś ostrzeżenie. Ja nie bardzo orientuję się w niewerbalnych sygnałach wysyłanych do mnie, więc zapytałem się go wprost, czy mam mu przyjebać? On jednak odwrócił się na pięcie i wyszedł z siłowni. Gdy skończyłem ćwiczyć i wróciłem na oddział, o całej sytuacji zapomniałem. Zdziwiony jednak byłem że chce ze mną rozmawiać wychowawca. Okazało się, że ten frajer z siłowni poskarżył się wychowawcy, że chciałem go bez powodu pobić. Wychowawca poinformował mnie, że już nie będę miał siłowni o 9.00, a o 11.00, żebym się z nikim nie mijał na korytarzu. To kolejny przykład tego, że wychodze na tego „złego”, pomimo, iż nic jeszcze nie zrobiłem. Takich sytuacji było naprawdę wiele. Podczas dwóch lat przebywania w ZK w Rawiczu prawie nikogo nie uderzyłem. Raz była sytuacja, że znalazł się idioda, który twierdził ,że jest Van Damem. Miał być sparing dla poprawienia krążenia, ale wyszło co innego. Nie było w tym mojej winy. Wina była po stronie tego debila, który ubzdurał sobie, że coś potrafi. Mimo, iż nie było w tym żadnej mojej winy, miałem wyrzuty sumienia i było mi z tym źle.

Jak wszędzie, nawet wśród pracowników służby więziennej trafiają się ludzie w miarę normalni. Są to jednak przypadki rzadkie, wręcz pojedyncze. W tym rozdziale opiszę sytuacje kryzysowe oraz sposoby ich rozwiązywania w poszczególnych zakładach karnych, gdzie przebywałem. Sytuacja kryzysowa ma miejsce wtedy, kiedy jakiemuś osadzonemu, z różnych powodów( których tutaj nie brakuje) puszczą nerwy i zacznie szaleć w celi. Najczęściej powodem jest to, gdy wychowawca każe zabrać z celi telewizor, lub czajnik. Dzieje się tak również, gdy dyrektor zabroni dokonywania przez określony czas zakupów papierosów, lub tytoniu. gdy ktoś jest nałogowym palaczem, coś takiego może go bardzo zdenerwować. Tak więc wyobraźmy sobie sytuację, że jednemu osadzonemu w celi puściły nerwy.

Gdy coś takiego miało miejsce w KRAKOWIE , procedura była następująca

etap 1- oddziałowi się zbiegają w trzech lub czterech i oceniają sytuację. Jeżeli agresywny osadzony waży do 50 kg. i nie stwarza realnego zagrożenia, pozostają w liczbie czterech. Jeżeli osadzony waży więcej niż 70 kg, a prawdopodobieństwo, że będzie stawiał opór jest niewielkie, wołają jeszcze jednego. Jeżeli występuje ryzyko, że będzie stawiał opór, wołają kolejnego i biorą gumowe pały. Jeżeli osadzony waży 90 kg i więcej i jest wysokie prawdopodobieństwo, że będzie stawiał opór, to zamykany jest cały oddział. Zbiegają się wszyscy wolni oddziałowi w liczbie od 15 do 20. Ubierają kaski, kamizelki i biorą tarcze

etap 2 – w celi agresywnego osadzonego wyłączany jest prąd, a nieustraszeni funkcjonariusze odczekują 20 minut, aż osadzony się zmęczy

etap 3 – przez zamknięte drzwi ( bo są one przecież cały czas zamnięte) oddziałowy groźnym głosem wyzywa wszystkich znajdujących się w celi do położenia się na podłodze. Jeśli wszyscy ( wraz z agresorem) się do tego podporzadkują, wówczas otwierana jest cela i wszyscy prócz agresora mają wyjść.

etap 4 – kiedy w celi zostanie jedynie leżący na ziemi, nie stwarzający zagrożenia i oporu agresor, wówczas do celi wbiegają oddziałowi w ilości od 15 do 20. Wrzeszczą, jak jacyś debile „Stój, nie ruszaj się”. Ładują się na leżącego agresora i zakuwają go w kajdanki. Jeżeli agresor nie zareaguje na komendę do połeżenia się na ziemi, a inni zareagują, to oddziałowi jeśli są pewni, że sobie poradzą, to wbiegają do celi i okładają agresora pałkami Jeżeli nie są tego pewni, to używają gazu, a wtedy wszyscy w celi mają przejebane.

etap 5 – agresor skuty kajdankami prowadzony jest na dyżurkę oddziałowego, gdzie trwa dalszy proces pacyfikacji agresora. W Krakowie nie bili pięścią po twarzy. A jedynie w żołądek i po nerkach.

etap 6 – z dyżurki agresor zanoszony jest na specjalną celę nazywaną „dzwiękami”. Tam ubierają mu na głowę bokserski kask – ochraniacz i każdy z oddziałowych mógł sobie go pokopać. Kiedy już skończyli się bawić, przychodziłą lekarka. lub pielęgniarka, aby sprawdzić, czy delikwent zyje i leżał tak sobie dzień lub dwa.

W MIĘDZYRZECZU wyglądało to tak:

etap 1 – dokładnie tak samo jak w Krakowie
etap 2 – dokładnie tak samo jak w Krakowie
etap 3 – dokładnie tak samo jak w Krakowie
etap 4 – podobnie jak w Krakowie

etap 5 – W Międzyrzeczu nie słyszałem, aby osadozny prowadzony był na dyżurkę w celu wstępnego „oprawienia”. Nigdy tam czegoś takiego także nie widziałem.

etap 6 – „Dźwięki” są w Międzyrzeczu, ale nigdy nie słyszałem, aby ktoś tam był bity.

W TARNOWIE wyglądało to tak:

etap 1 – mniej więcej podobnie jak w Krakowie i Międzyrzeczu
etap 2 – mniej więcej podobnie jak w Krakowie i Międzyrzeczu
etap 3 – mniej więcej podobnie jak w Krakowie i Międzyrzeczu
etap 4 – mniej więcej podobnie jak w Krakowie i Międzyrzeczu

etap 5 – W Tanowie na dyżurce, nikt za bardzo nie przejmował się tym, aby nie bić osadzonyego po twarzy. Przeważnie już na dyżurce są oni katowani tak, że tracą przyjemność. Na „dźwięki” nie są w stanie dojść o własnych siłach, więc są już zanoszeni. Tam, gdy agresor już trochę dojdzie do siebie, jest powtórka z rozrywki, bo inni oddziałowi też chcą sobie więźnia walnąć w łeb.

etap 6 – kiedy lekarz już stwierdzi, że osadzonemu nic nie dolega ( a stwierdza tak zawsze), trafia on w „pasy”. Po prostu przypinają wieźnia pasami do drewnianego łóżka i leży on tak źrednio 24 godziny z możliwością przerwy na siku i kupę. Ale to też zależy od ich humoru.

W RAWICZU wyglądało to następująco:

etap 1. W Zakładzie Karnym w Rawiczu mają taką swoją niby specjalną grupę interencyjną. Owi pseudokomandosi często, czy to lato, czy zima, noszą czarne swetry, pod którymi mają jeszcze z dwie, czy trzy bluzy, aby wyglądać na większych. na to zakładają stare, wycofane z policji kamizelki taktyczne, które w sklepie z militariami można kupić za 50 zł. Na mordach mają natomiast kominiarki . Jest ich chyba z dwudziestu. Dokładnie tego nie wiem. Przeważnie przybiega ich od trzech, do sześciu – do jednego więźnia. Sposób działania jest identyczny, jak ich kolegów z Krakowa, czy Międzyrzecza.

etap 2,3 i 4 – te etapy są takie są takie same jak wszędzie, z tą różnicą, że jak osadzony ma już założone kajdanki, jest bity jeszcze w celi. Nie jest to jednak takie bicie jak w Tarnowie. Nie biją po twarzy, tylko po tułowiu. Starają się nie robić śladów.

etap 5 – Rzadko kiedy osadzony prowadzony jest na dyżurke któregoś z oddziałowych. Przeważnie prowadzą go na dół do łaźni. Ale tam też jest bity w pełnym tego słowa znaczeniu. Bo te patałachy starają się nie bić skutego kajdankami więźnia po twarzy. Oczywiście, jak się otrzyma od nich kopa w żołądek, to wiadomo, że będzie boleć, ale nie jest to jednak Tarnów i ich zwyrodniałe metody. W Tarnowie słyszałem o trzech przypadkach kiedy bili więźnia, tak, że nie przeżył. W Rawiczu, pod tym względem nie jest aż tak źle.

Prowokacje

Nieodzownym elementem więziennej rzeczywistości są prowokacje służby więziennej w stosunku do osadzonych. Bierze się to stąd, iż żaden więzień nie może być tak po prostu wzięty na izolatki bez powodu. Nie licząc oczywiście Tarnowa. Wszędzie indziej administracja musi mieć jakiś pretekst. Najczęściej wystarczy zarejestrowane na kamerze agresywne w ich ocenie zachowanie osadzonego względem funkcjonariusza SW. W tym celu „gady” stosują najróżniejsze formy prowokacji słownej i niewerbalnej. Najcześciej pod okiem kamery. Bo kamera nie zarejestruje tego, co mówi oddziałowy do osadzonego. Zarejestruje natomiast ewentualną spontaniczną reakcję więźnia, która będzie pretekstem do zabawy w komandosów. Dla tych matkojebców, takie prowokacje nie są stosowane do starych wyjadaczy, bo tacy wiedzą co jest grane i nie dadzą sie sprowokować. Tacy potrafią oddziałowemu puścić taką wiązankę, że ten nie wiedząc co ma powiedzieć spuszcza łeb i może jedynie postraszyć kwitem. Ja traktuję to jako sportowa rywalizacja i sam prowojuję oddziałowych w mało wybredny sposób.Inną formą prowokacji, jeśli można to tak nazwać, jest bicie bez powodu. To bardziej zaawansowana forma prowokacji, która może być stosowana nie do wszystkich więźniów. Na przykład byłem świadkiem sytuacji,kiedy po widzeniu z rodziną ( było to w Rawiczu) jeden z osadzonych wdał się w nieuprzejmą rozmowę z oddziałowym, czym naruszył jego wątpliwą godność.Ten poskarżył się koledze, a kolega zadzwonił po tych lachociągów w kominiarkach. Lachociągi przyleciały i zabrały osadzone do kibla, bo nie ma tam kamer. Tam dostał parę razy w ryj i z kolana w żołądek, a jak się już skupił, to łokciami w tył głowy. Tak, aby nie było za bardzo śladów.Po wszystkim osadzony wrócił normalnie pod celę. Taka akcja nie może byc zastosowana wobec kazego. Przede wszystkim potencjalne ofiara nie może się bronić. Bo takie akcje robi się nieoficjalnie i osadzony nie może mieć zadnych śladów. A jeżeli wezmą kogoś kto się zacznie z nimi „napierdalać”, to ślady zawsze będą. Z takich akcji najbardziej słyną rawickie „spermandosy” w kominiarkach.

Wytworzył się u mnie wręcz chorobliwy brak zaufania do złuzby więziennej. Muszę przyznać, iż momentami przybiera to kształt paranoi. Nie chodzi już nawet o to, że nie daję wiary w żadne słowo pracowników SW. Zawsze wychodzę założenia, że kłamią. Od pewnego czasu konsekwentnie odmawiam dokonania prześwietlenia klatki piersiowej. Uważam, że w warunkach więziennych nie jest to bezpieczne dla zdrowia. A kiedy pomyślę, że za obsługę tego sprzętu odpowiada osoba współpracująca z SW, moje obawy się zwiększają. Mam także wątpliwości co do jakości tego sprzętu i kwalifikacji osoby go obsługującej. Kiedy rozmawiam z więziennym psychiatrą mam wrażenie, że zawsze chce ze mnie wyciągnąć więcej, niż powinien wiedzieć. Dlatego też od jakiegoś czasu, podczas tego typu rozmów, opieram się na szablonowym zestawie odpowiedzi. Staram się sam ze sobą walczyć i przekonywać, że do niczego to nie prowadzi, ale to nie działa. Staram się też od jakiegoś czasu nie przeklinać. To wramach pracy nad sobą, która ma spowodować, iż stanę się dojrzałym chrześcijaninem.

Efekt spotkań ze świadkami Jehowy ? Na razie słabo mi to idzie. Chciałbym w ogóle nie przeklinać i ograniczyć poziom agresji o jakieś 30%. Staram się zmienić, ale robię to we własnym zakresie. Jeśli choć odrobinę zmieniłem się na lepsze, jest to tylko i wyłącznie moja zasługa. Te lachociągi ze służby więziennej potrafią człowieka tylko wkurwić i zamknąć w izolatkach. Czasami moje zachowanie może też być źle interpretowane.Bierze się to pewnie stąd, że ja pewne zachowania odczytuję inaczej niż inni. Na przykład kiedy z kimś rozmawiam i nie chcę, aby osoba ta czuła się w mojej obecności zagrożona, nie patrzę jej ciągle w oczy. Wiem też, że niekiedy unikanie kontaktu wzrokowego może być źle zrozumiane. Ktoś może sobie pomysleć, że skoro uciekam wzrokiem, to pewnie coś kręcę.Dla mnie patrzenie komuś prosto w oczy to przejaw agresji. Nie lubię, gdy podczas rozmowy ze mną ktoś za blisko i za długo patrzy mi w oczy. Denerwuje mnie to. Od razu zaczynam się zastanawiać, czy ta osoba czegoś nie knuje. Ja staram się tego nie robić, dlatego w czasie dłuższych rozmów, uciekam gdzieś wzrokiem. I nie jest to oznaka słabości, bądź niepewności. Sytuacja wygląda dużo gorzej, gdy przez dłuższą chwilę się w kogoś wpatruję. Oznacza to tyle, że rozmowa przestała mi się podobać i zaczynam się zastanawiać co z tym zrobić.

Pracownicy służby więziennej pracują w warunkach, o których przeciętny Polak może tylko pomarzyć. Nie wiem, czy w ogóle można to nazwać pracą. Weźmy na przykład jedzenie. Posiłki wydawane osadzonym nie są przeznaczone dla „gadów”. Jednak normą jest, że oni także jedzą te posiłki. W każdej dyżurce jest elektryczna maszynka do smażenia, telewizor, wieża z głośnikami, komputer. Oddziałowy sam sobie dyżurki nie sprząta. Do tych celów mają swoich ulubieńców, którzy czyszczą im środkami zakupionymi z własnych pieniędzy. Oddziałowi lubią bowiem, gdy im w dyżurce ładnie pachnie. A środki więzienne nie pachną tak ładnie jak prywatny żel do mycia, którym osadzony myje podłogę panu oddziałowemu. Daruję sobie dzielenie się moją opinią o wieżniach, którzy na kolanach, środkami kupionymi za własne pieniądze myją „gadówkę” swoim oprawcom.

Wracając jednak do sedna sprawy, głównym zadaniem takiego oddziałowego jeest otwieranie i zamykanie drzwi. Nikt go nie pogania, więc średnio co dwie godziny robi sobie przerwę na kawkę i papierosa. Na każdym oddziale znajduje się tzw. świetlica zajęciowa.Jest to pomieszczenie, w którym stoi stół do ping-ponga, tarcza do rzucania lotkami, a w niektórych więzieniach także piłkarzyki. Teoretycznie miejsce to jest przeznaczone wyłącznie dla osadzonych. W praktyce osadzeni korzystają z niej jedynie kilka godzin w tygodniu. Przed większość czasu siedzą tam oddziałowi z wychowawcami. Trudno o lepsze warunki pracy. Przychodzisz sobie rano do pracy. Robisz obchód po celach, aby sprawdzić, czy ktoś nie uciekł przez noc. Jeśli masz zły dzień, możesz wypisać więźniowi wniosek karny za niewstanie z łóżka na czas, niepościelone łóżko, albo znaleźć sobie inny powód. Wówczas twoi koledzy pseudokomandosi wpadną do celi i zabiorą osadzonemu czajnik lub telewizor. Później wypijesz sobie kawę i zjesz śniadanko w swojej dyżurce. Następnie poplotkujesz z pielęgniarkami. Co jakiś czas przejdziesz się na inne piętro do kolegi oddziałowego na papierosa. Później przejdziesz się ze swoim pomocnikiem po celach aby sprawdzić, czy nikt przez noc plastikowym nożem nie chciał piłować krat. Znowu będzie okazaja wypisać kilka „kwitów” i zabrać parę rzeczy nielubianym więźniom. Potem znowu przerwa. Możesz iść sobie pograć w piłkarzyki. Przecież więźniowie z zamknietych cel nie uciekną. A jeżeli któryś z osadzonych musi iść do lekarza na zastrzyk z insuliny, może 5 godzin poczekać. Piłkarzyki są przecież ważniejsze. Jak ci się już znudzi siedzenie w świetlocy możesz iść zrobić nielubianym więźniom „kipisz” w celi. Powypierdalać więźniom ubrania na ziemię i generalnie zrobić chlew. Pewnie zdarzy się okazja wysłać kogoś na izolatki. Potem możesz już sobie spokojnie siedzieć w dyżurce, oglądać filmy, lub słuchać muzyki.

Po 18.00 twój ulubiony więzień posprząta ci dyżurkę. A po powrocie do domu, możesz powiedzieć żonie, jak dziś narażałeś życie w walce z niebezpiecznymi więźniami. Niestety musisz pogodzić się z tym, że dla większości osadzonych i ich rodzim jesteś po prostu śmieciem. I wszyscy ich bliscy tobą gardzą. Musisz się pogodzić z tym, że lepiej nie wychodzić do miasta w mundurze, bo mógłbyś dostać kamieniem w głowę. Za każdym razem kiedy po pracy wychodzisz za bramę, trzeba szybko biec do zaparkowanego samochodu. Trzeba zawsze oglądać się za siebie. Lepiej nie chwalić się nieznajomym gdzie pracujesz. Prawie jak szpieg. Ale bardziej jak cwel.

W polskich więzieniach, zgdonie z obowiązującym prawem, raz w miesiącu otrzymuje się środki czystości. Środki te muszą starczyć każdemu osadzonemu na miesiąc. Do 2014 roku było to: jedna rolka szarego papieru toaletowego, jedna tubka jakiegoś gówna z fluorem zawierająca 40 gramów czegoś, co ma przypominać pastę do zebów.Jedna rolka innego gówna, mającego za zadanie pełnić funkcję kremu do golenia. Kiedy ktoś goli się nią po raz czwarty, ma wrażenia jakby czynił to denkiem od konserwy. Ponadto jedno mydło koloru zielonego bez zapachu, niewiadomego pochodzenia. Nadaje się ono jedynie do mycia nóg i prania skarpet. Dodam raz jeszcze: jedna rolka szarego papieru ma starczyć na miesiąc czasu. Jeśli ktoś z Was kiedykolwiek w zyciu miał sraczkę, to wie, że rolka papieru to nie jest zwyt wiele. A w więzieniu, sraczka jest problemem wiecznie aktualnym. Do tego dochodzi woreczek śmierdzącego proszku dla prania, produkowanego w ZK w Wołowie.

Po 2014 roku weszło nowe rozporządzenie, z pewnością wymoszone na Polsce przez Unię Europejską, zwiększającą ilość środków czystości na jednego osadzonego. Od tego czasu każdy więzień otrzymuje 2 rolki papieru toaletowego, 2 jednorazowe maszynki do golenia, jedno gówniane mydło. jeden woreczek gównianego proszku do prania więziennej „firmy” PIAST, jedna tubka czegoś przypominającego pastę o zębów i jedna tubka czegoś przypominającego krem do golenia. Nowość to jedna buteleczka zawierająca 200 ml. rozwodnionego, śmierdzącego amoniakiem płynia do mycia naczyć oraz jedna buteleczka ( 200 ml!!!!) jeszcze bardziej rozwodnionego i trochę mnie śmierdzącego szamponu do włosów. ktoś mógłby powiedzieć „No ale człowieku, na wolności nikt środków higienicznych nie rozdaje. tak więc Łukaszu, o chuj ci chodzi?” – O gówno, kurwa. Na wolności nikt środków nie rozdaje, ale też nie pakuje ci się do mieszkania i nie dopierdala się, jak ono wygląda. W więzieniu osadzony dostaje garść środków czystości, która przeciętnemu człowiekowi wystarczyła by na góra kilka dni. Administracja dając to wymaga, aby więzień miał wszystko poprane, posprzątane, lśniące i pachnące. A jak tak nie będzie, to zawsze możn a więźnia ukarać kwitem za syf w celi. Wolał bym nic od tych matkojebców nie dostawać, a zamiast tych jebanych środków gigienicznych, po prostu chciał bym mieć ciepła wodę w kranie.

Któregoś dnia, w chwili zadumy przyjrzałem się łóżku, które mam w celi. Łóżko, jak łóżko. Pospawane kawałki żelaza.Odrapane z farby, skorodowane, pordzewiałe, oblepione starą gumą do żucia. Moją gumą do żucia. Wiezienie sprawiło, że stałem się leniwy. Do tego stopnia, że czasem nie chce mi się wstać wyrzucić przeżutej gumy do kosza. Jeśli kiedykolwiek traficie do polskiego więzienia, to niech nie przerazi was metalowy stelaż łóżka na którym będziecie spać, tylko to, na czym bezpośrednio będziecie to czynić. A będziecie spać na trzech kwadratach – qusi materacach wypełnionych czymś na podobienstwo waty budowlanej zmieszanej z błotem. Materace te są dziurawe i śmierdzące. Teoretycznie można je wymienić – chyba raz w roku- niestety nikt starego nie wymieni na nowy. Nidgy nie wiesz ile twój materac ma lat i nie ma tego nawet jak sprawdzić. Możesz być jednak pewien tego, że na twoim materacu na pewno ktoś zmarł. Na większości materaców są ślady krwi, wymiocin i innych płynów ustrojowych. Na szczęście nie trzeba spać bezpośrednio na materacach. Administracja daje więźniom dwie płachty przypominające prześceiradła, które można wymieniać co dwa tygodnie, na czyste.

Prześcieradło to jednak słaba ochrona. W tych materacach często gnieżdżą się pluskwy. Pogryzienia przez nie w więzieniu to chleb powszedni. Od syfiastych materaców można się odgrodzić jednym prześcieradłem. Nie jest to jecnak zbyt skuteczna ochrona. Drugim natomiast można się odgrodzić od syfiastego koca. Je można natmoast wymieniać co pół roku. Oczywiście na równie śmierdzące i syfiaste. Nowego tu się nie dostanie. Co drugą sobotę można wziąć taki koc na spaceraniak i trochę potrzepać. Kurz może i wyleci, ale smród i brud pozostaną niezmiennne. Samemu koca wyprać nie można, bo zabrania tego regulamin. Za pranie prześcieradeł i kocy można otrzymać wniosek karny. Skarbowych rzeczy prać po prostu nie należy. Nie może zatem dziwić fakt, że najczęstszymi dolegliwościami, na które cierpią więźniowie to: choroby skórne, pogryzienia przez pluskwy i problemy ze skórą głowy. Większość osadzonych strzye się na bardzo krótko. I nie jest to wynikiem jakiejś więziennej mody, a po prostu dbałość o higienę w tych bardzo trudnych warunkach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *