kasta.news, służba więzienna

Przypadki nie istnieją

Status więźnia niebezpiecznego

W zakładach karnych i aresztach śledczych funkcjonuje coś takiego jak „enka”, czyli status więźnia niebezpiecznego.Status taki otrzymuje osoadzony, który stwarza poważnevzagrożenia dla ładu i bezpieczeństwa jednostki penitencjarnej. Więźniowie niebezpieczni siedzą najczęściej w celach jednoosobowych, rzadziej dwuosobowych. W takiej celi stół i krzesło przykręcone są do podłogi. Dwa razy dziennie odwiedzają nas pseudokomandosi i dewastują celę, przewracając weń wszystko do góry nogami. Na spacer chodzimy sami, podobnie jak na łaźnię. W celi nie można mieć „niebezpiecznych” przedmiotów, takich jak” pasek, sznurówki, czajnik, czy telewizor.Nawet maszynkę do golenia, czy obcinaczki do paznokci wydają na określony czas. Przebywałem w takiej celi izolacyjnej przez 9 miesięcy i nie wspominam tego czasu zbyt dobrze. Szpikowali mnie lekami psychotropowymi i zastrzykami domięśniowymi, po których nie byłem w stanie zrobić nawet 8 pompek.Całkowita izolacja ( nie licząc tych skurwysynów w kuloodpornych kamizelkach) przez tak długi okres czasu destrukcyjnie zmieniła moją psychikę. Przez pierwsze miesiące codziennie płakałem. Po trzech miesiącach, zacząłem rozmawiać sam ze sobą. W końcu płacz i bezsilność zamieniły się w gniew.Potem wręcz w nienawiść. Zastanawiałem się, co bym zrobił z tymi skurwysyńskimi sadystami w kamizelkach kuloodpornych, gdyby ich nie mieli, a ja miał bym nóż. To właśnie pobyt w celi dla więźniów niebezpiecznych sprawił, że nie nadaję się do dużych cel. Mój pobyt na wieloosobowej celi zawsze kończy się tym, że mam atak szału, którego skutków nikt nie jest w stanie przewidzieć. W taki sposób, te skurwysyny, chciały mnie „przywrócić” do społeczeństwa.

Jak to dokładnie było? Wersja prawdziwa, czyli po co pojechałem do Krakowa

Czasami jest tak, że nie jest nam dane przedstawić swojej wersji zdarzeń. Czasami jest też tak, że nawet jeśli byśmy chcili ją przedstawić, to dla dobra sprawy tego nie robimy.Jest czasem też tak, że po prostu nie chcemy powiedzieć co zrobiliśmy. Bywa i tak, że często wszystkie te aspekty się łączą i musimy pozwalać, aby bezkarnie obrzucano nas gównem i lepiej się nie bronić, bo można sobie btylko zaszkodzić. Tak właśnie było w moim przypadku. Zdecydowałem się przedstawić moją prawdziwą wersję dopiero teraz, kiedy zostałem skazany prawomocnym wyrokiem, bo wcześniej było by to bardzo nierozsądne. W całej mojej sprawie było bardzo dużo niejasności. Nikt nie był w stanie odpowiedzieć na pytanie dlaczego przejechałem 500 kilometrów z Poznania do Krakowa, zabiłem obcego człowieka, a z mieszkania, w którym było wiele cennych rzeczy nie zabrałem niczego, prócz dwóch laptopów. Wziąłem ze sobą swojego skretyniałego kuzyna, który nie nadaje się nawet do tego, aby zabić muchę w kiblu. Wtedy nie miało to dla mnie większego znaczenia. Liczyły się inne priorytety. Ale może zacznę od początku. Moja pierwsza wersja przedstawiona w komisariacie policji w Krakowie, powstawała przez około dwa tygodnie. To jest od momentu, kiedy po zatrzymaniu znalazłem się na komisariacie w Skwierzynie.W tamtej chwili miałem wrażenie, że dostanę niewielki wyrok. Postanowiłem postawić na zabójstwo w afekcie.Nie brzmi to może najlepiej, ale zdecydowanie bardziej, niż planowane rozmyślnie pozbawienie życia przypadkowego człowieka. Do mojej wersji, zaczał przyłącząć się kuzyn. Gdyby na tym poprzestał, nie było by może źle. Ten idiota zaczął jednak dodawać od siebie, a może też był celowo nakierunkowywany przez tych niebieskich chujków z policji. A zaznaczyć trzeba, że w ogóle robić tego nie musiał. Nie musiał ze sprawą wiązać wątków i osób, które w ogóle w niej nie wystepowały. Zaraz po zabójstwie napisałem list, w którym się do niego przyznałem, dodając, że kuzyn nic o nim nie wiedział, nie brał w nim bezpośredniego udziału. Ale mój kochany kuzyn uznał za stosowne podzielić się z prokuratorem swoimi przemyśleniami na temat mojej rzekomo pokażnej kolekcji noży, którymi miałem się posługiwać w domu. Opowiadał o rzeczach zupełnie nie związanych ze sprawą: że miałem się w wojsku znęcać nad „kotami”, a po dokonaniu zabójstwa, miałem iść na kebaba. Oczywiście sąd nie wziął pod uwagę tego, iż mogłem być najzwyczajniej w świecie głodny. Sąd uznał mnie za socjopatę.

Wedle oficjalnej wersji, plan wyjazdu do Krakowa powstał w czasie, kiedy byłem w wojsku. Prawda jest taka, że w wojsku miałem dużo innych ważniejszych rzeczy do roboty i o żadnym wyjeździe do Krakowa nawet nie myślałem. Nie jest także prawdą, iż w wojsku miałem problemy natury psychicznej i z otrzymaniem broni. Byłem jednym z pierwszych, którzy uzyskali dostęp do ostrej amunicji. Zaliczyłem ponad 62 służby, a ponadto pomagałem w szkoleniu młodszych roczników.Moje zeznania w prokuraturze co do faktów dodatkowych konsultacji psychiatrycznych w wojsku były nie do końca przemyślane i miały na celu jedynie to, aby prokurator wysłał mnie na obserwację psychiatryczną.

Odkąd pamiętam, chciałem być żołnierzem. Moim idolem był John Rambo. W szkole podstawowej nie przejawiałem zbytniego ducha walecznośći. W szkole były osoby, których się nawet bałem. Osoby te fakt ten wykorzystywały. Z jednej strony chciałem stawić im czoła, z drugiej jednak mierzyłem siły na zamiary. Zbyt bardzo się ich bałem. I pewnie skończył bym jak większość zakompleksionych frajerków, ale postanowiłem stawić im czoła. Przystapiłem do finałowej walki. Zacząłem ćwiczyć, pompki, bieganie, brzuszki, ćwiczenia wydolnościowe. Dbałem też o dobrą dietę. Doszedłem do 50 pompek w jednej serii. Stwierdziłem też, że muszę mieć worek do ćwiczeń. U mnie w domu nie było gdzie takiego zamontować, dlatego też umieściłem go u dziadka na strychu.Zrobiony z worka na ziemniaki, starego płaszcza dziadka i piachu przyrzad do ćwiczeń służył mi do intensywnych treningów.

Mikro świat w celi

Któregoś dnia zacząłem się głęboko zastanawiać nad zyciem stworzeń, które razem ze mną mieszkają w celi mieszkalnej. takie muchy na przykład. najwięcej ich można spotkać w szafkach. Zbierają się tam i siedzą cały dzień. Latają też od drzwi do okna, cały czas. Gdy zdecydują się gdzieś przysiąść, z reguły giną. Są zatem to isttoty nierozumne. Właśnie wśród tych krążących po celi i przysiądający co jakiś czas odnotowałem największy odsetek zgonów. Mądrzejsze z nich na miejsce pobytu wybierały sobie śmietnik.Pożywienia jest tam pod dostatkiem, a ponadto jest ciepło. na rurze odływowej od toalety mieszkają sobie pluskwy, pająki i inne robaczki. Nazwałem je umownie „adrenalinowce”. Pluskwy i pajączki wyłażą zza rury jedynie podczas sprzątania, gdy polewa się tę rurę wrzątkiem, aby je wypłoszyć. Oczywiście niechybnie wówczas giną. Z robaczkami „adrenalinowcami” sytuacja przedstawia się zupełnie inaczej. One bez przerwy stamtąd wyłażą. Wyłażą z za rury, dochodzą do koncika sanitarnego i z powrotem wracają za rurę. Zupełne szaleństwo. Ich poczynania są absolutnie nielogiczne.Na 10 robaczków, które decydują się na taki sapcer, aż 8 ginie.Pomimo tego, robaczki „adrenalinowce” regularnie organizują sobie tego typu wypady. I choć statystyki są przerażające ( od wtorku do czwartku śmierć poniosło sześć robaczków) one najwyraźniej się tym nie przejmują.Więcej. Zaobserwowałem, iż ten niebezpieczny dla ich życia proceder przybrał w ostatnim czasie na intensywności. Nie potrafię znależć logicznego wytłumaczenia dla tego typu fenomenu. Najprawdopodobniej na skutek wilgoci i ciemności panującej pod rurą, robaczki dopadł obłęd, psychoza arktyczna, z którą spotykają się w rejonach podbiegunowych.

Leszek – mój pająk

Chciałem opowiedzieć też historię mojego pająka, któremu dałem na imię Leszek. Nasze drogi skrzyżowały się podczas sprzątania celi. Pamiętam zdziwienie, jakie mnie ogarnęło, kiedy Leszek wyszedł spod mojego łóżka. Leszek był czarny, obficie owłosiony i miał 1.5-centymetrowy odwłok.Zacząłem się zastanawiać czy pod moim łóżkiem dużo jest takich stworzeń? Leszek z natury był agresywny. Miewał napady szału poprzedzone czasem depresji. Mieszkał pod moim łóżkiem w dużym pojemniku po śledziach. Karmiłem go muchami i osami. Leszek często odmawiał przyjmowania posiłków.Nie wiem co chciał w ten sposób ugrać.Czasami trudno nam było się ze sobą porozumieć. Leszek robił za każdym razem scenę,gdy chciałem go wziąć na ręce. Zawsze znalazł powód, aby pokazać, że ma zły dzień. W zasadzie to nie pamiętam, aby Leszek miał kiedyś dobry dzień. Z czasem zrezygnowałem z wypuszczania go na spacer, bo nie chciał wracać do pojemnika.Leszek miał trudny charakter. Z biegiem czasu zacząłem podejrzewać, że może mieć problemy natury psychicznej.Któregoś dnia wrzuciłem mu do towarzystwa innego pajaka, jakich pełno było wokół. Po godzinie, gdy otworzyłem pojemnik zobaczyłem, że po tamtym pająku zostało jedynie odnóże. Dotarło do mnie, że Leszek jest psychopatą. Nie miałem ochoty dalej ciągnąć naszej znajomości.Leszek został skazany na śmierć poprzez utpienie w kiblu. Zginął 18 lipca 2010 r.o godz. 14.20.

Samouszkodzenia

W zakładach karnych, a w szczególności aresztach śledczych, zagadnienie związane z Idokonywaniem przez osadzonych samouszkodzeń ciała jest bardzo powszechne. Można je podzielić na kilka kategorii: próby samobójcze, symulowane próby samobójcze, próby przekonania administracji, że jest się chorym psychicznie oraz próby wymuszenia na pracownikach zakładów karnych określonych zachowań.

Zacznijmy może od prób samobójczych. Wbrew pozorom, mają one najmniej drastyczny przebieg. Większość skazanych decyzujących się na ten drastyczny krok opuszczneia tego, nie najlepszego świata, decyduje się na różne formy wieszania się. Na klamce koncika sanitarnego, na rurze, na poręczy łóżka. Niektórzy także zbieraja przez długi czas leki nasenne, aby poten, za jednym razem wszystkie połknąć. To jednak rzadko bywa skuteczne. Znam osobiście gościa, który powiesił się na prześcieradle. Zrobił się siny, zmoczył spodnie, odeszły mu już gazy, a i tak go odratowali. Gdy chodzi zaś o symulowanie prób samobójczych, nie będę ich omawiał, bo ich podłoże jest u każdego indywidualne i czasem soprawdy dziwne. Najcześciej w takich przypadkach korzysta się z dużej ilości tabletek nasennych. O fakcie zażycia powiadamie się pielęgniarkę. Zdarza się, iż korzystający z tego wariantu wybierają również wieszanie, lecz w taki sposób, aby nie zrobić sobie krzywdy. Próby przekonania administracji więzienia, że jest się chorym psychicznie przybierają najczęściej dużo bardziej drastyczny przebieg. Niektórzy się tną metodycznie i regularnie.Mój kolega czynił tak zawsze przed wieczornym apelem. Kiedy strażnik otwierał drzwi, chlastał się i obruzgiwał go krwią. Na przedramieniu miał 30 sznyt. Niektóre cięcia uszkodziły ścięgna i facet stracił czucie w palcach. Inni zawodowcy sporządzają własnoręcznie przygotowywane „napoje”. Najczęstszym składnikiem jest w nich proszek do prania. Pomysłów mają wiele. Oczywiście bardziej spektakularne akcje nie ciągną się w nieskonczoność, bo zawodnicy są pakowani w pasy lub dostają silne zastrzyki, p o których nie ma się siły dojść do toalety, a co dopiero mówić o bardziej skomplikowanych czynnosciach. Dlaczego się tak dzieje? Powody są bardzo złozone.

Jesli ktoś nie grypsuje, a wie, że będzie przewieziony do zakładu gdzie większość stanowią grypsujacy, zdaje sobie sprawę, że będzie tam miał „przesrane”. Robi zatem wszystko, aby wywrzeć na administracji presję, aby w to miejsce go nie wywozili. Najbardziej rozpowszechnione są w takich sytuacjach „połyki”. Większość używa do tego metalowych obcinaczek, łyżek, a nawet żyletek wyciągniętych z maszynek do golenia. Oczywiście konieczna jest wóczas operacja, w celu wyciągnięcia z organizmu delikwenta wrzuconych tam przedmiotów.Niektórzy kruszą żarówki i pozostałe z nich szło…wrzucają sobie do oczu.Są też tacy, którzy wstrzykują sobie w kolano tusz od długopisu. I tutaj pojawia się pytanie: dlaczego więźniowie tak okrytnie się okaleczają? Na to pytanie, odpowiem Wam pytaniem: Gdybyście przebywali w więzieniu ,a jego administracja podjęła by decyzję o przewiezieniu Was na drugi koniec Polski, z daleka od rodziny, do czego bylibyście się w tsanie posunąć, aby temu zapobiec ?

Jak spędziłem wigilię ?

Wigilię 24 grudnia 2011 roku spędziłem w Areszcie Śledczym w Krakowie. O godzinie 6.30, wspólnie z moimi dwoma towarzyszami, wstałem na podranne liczenie.Chociaż bardziiej trafne byłoby określenie, wygramoliłem się. Moje legowisko „ni w pizdę” nie przypominalo regulaminowo pościelonego „koja”. Rano najczęściej budziłem się z prześcieradłem owinietym wkół głowy. Zdarzało się też, że budziłem się ze skarpetami przy twarzy. Kiedy wieczorem, przed snem, ściągałem skarpety i stwierdzałem, że nie nadają się już do nioczenia, po prostu wrzucałem je pod materac, bo nie chciało mi się ihc prać. Po apelu dalej położyłem się spać. Zazwyczaj uruchamiam się około godz. 9.00. Tego dnia, uczyniłem to o godz. 10.00. Kiedy przemywałem twarz, Janusz (mój współosadzony, lat 50, skazany ma 1 roku więzienia, za jazdę rowerem pod wpływem alkoholu) złozył mi życzeneia Wesołych Świąt. Po przetarciu twarzy ręcznikiem, spojrzałem w jego oczy, dopatrując się alkoholowego delirium. Dziisiaj Wigilia, dodał Janusz. Zacząłem sprawdzać datę na moim zegarku.Janusz miał rację. Przy próbie skorzystania z toalety, zauważyłem, że spaliła się tam żarówka. Zastanawiałem sięm czy czekać na oddziałowego, jak przyniesie nową, czy sikać w ciemności. Zdecydowałem się jednak na to drugie.Liczyłem na to, że trafię. Z samego rana, moje skupienie i precyzja nigdy nie są takie, jak bym sobie tego życzył. Niemniej jednak dałem radę. Po załatwieniu swoich potrzeb fizjologicznych zauważyłem, że Janusz płacze. Wziąłem się za przygotowywanie kanapek. Zastanawiałem się, czy pocieszyć jakoś Janusza? – Weź wykręść starą żarówkę i wymień ją na nową – powiedział do Janusza oddziałowy, który własnie wszedł do celi. Mówił tonem spokojnym, lecz nie tolerującym sprzeciwu. Uznałem, że trochę ruchu, Januszowi dobrze zrobi. Potem cały dzień oglądałem telwizję. Janusz popłakiwał jeszcze trochę. W sumie złapałem go na tym trzy razy.Aby nie pogłebiać jego depresji, znalazłem mu zajęcie przy sprzątaniu celi. Na kolację była ryba. Po niej zastanawiałem się, czy zrobić pranie, ale brak ciepłej wody skotecznie mnie od tego pomysłu odwiódł. Następnie zrobiłem trening. Przy wieczornym apelu, dowódca zmiany zyczył nam Wesołych Świąt. Uznałem, że nie będę go informował, gdzie mam jego i jego udawane zyczenia, jak również co myślę w ogóle o idei składania nam zyczeń przez tych nieudaczników.

Resocjalizacja. Duch, który niby jest, ale nikt nigdy go nie widział

Resocjalizacja w zakładach penitencjarnych jest tym samym, co Yeti w Himalajach. Każdy o niej słyszał, lecz nikt jej nie widział. Niektórzy wierzą w istatnienie resocjalizacji, nie są jednak w satnie przedstawić żadnych wiarygodnych dowodów na jej istnienie. Za murami więzienia resocjalizacji nigdy nie widziałem, nie widział jej także żaden z moich znajomych. Pracownicy służby więziennej z uporem godnym lepszej sprawy starają się ludziom wmawiać ciemnotę, że pojęcie to funkcjonuje, a więźniowie są resocjalizowani. No chyba, że za resocjalizację uważają to, że na wewnętrznej stronie deski klozetowej umieszczone mamy zdjęcia Ziobry i Kaczyńskiego. Oddając mocz, lub puszczając bąki, robimy to na nich. Ot taka to jest resocjalizacja. Jeżeli resocjalizacja sprawiła, że rządowy tupolew z notablami roztrzaskał się w ruskim lesie, to rzeczywiście, może coś w tym jest. Większość z osadzonych, wydarzenie to wprawiło w dobry nastrój. Jeśli nasi najbliźsi, nasze rodziny zaczynają szczerze nienawidzieć sądów i prokuratur, na równi z nami to własnie zasługa resocjalizacji. Ale gdzie tki praprzyczyna tej nienawiści? Bo to, że nie nawidzimy słuzby więziennej nie wymaga raczej dłuższego tłumaczenia. Większość z jej pracowników to prostacy bez szkół, najgorszy sort Polaka, który uczepił się państwowego wiktu i opierunku, bo za głupi są na otworzenie własnych biznesów, a nie mając znajomości nie są w stanie dostać się do żadnej porzadnej pracy. Pracują tu także odrzutki społeczne z wojska, policji, albo innych służb mundurowych. W zakładach karnych istnieje coś takiego jak „atanda” – grupa interwencyjna. Tam odnajdują się najlepiej niespełnieni „komandosi”, którzy odreagowują na więźniach, to, że całą podstawówkę byli bici i zabierano im kanapki. Prawie jak „komandosi”. Prawie, robi jednak dużą różnicę. Zawodowa „atanda” jest jedynie w kilku jednostkach penitencjarnych w Polsce. Kiedy w Krakowie coś się działo, pierwsza reakcja osiłów ze służby więziennej to była panika. Nie twierdzę, że jegomoscie w kominiarkach sobie nie radzili, ale z profesjonalizmem niewiele to miało wspólnego.Kiedy wszyscy, którzy byli wolni od innych zajęć poubierali się w kaski, komuniarki, pobrali pałki i tarcze, formowali się falangą pod celą, w której była zadyma. Pół biedy, kiedy była to cela trzyosobowa, a osadzeni skłonni wyli wyjść. Schody zaczynały się, gdy skład celi odmówił jej poszczenia. Do celi „komandosi” wejść się bali, bo za dużo w niej rzeczy, których więźniowie mogli uzyć jako potencjalnej broni. W takich przypadkach najczęściej wzywa się policyjnych antyterrorystów.Wówczas osadzeni decydują się na dobrowolne poddanie, badź też pomaga im się w podjęciu takiej decyzji za pomocą gazu łzawiącego.

Czy ja nienawidzę służby więziennej? To nie jest kwestia nienawiści. Ja nimi po prostu gardzę. Co można bowiem powiedzieć o przygłupach, którzy swoją mierność, niepowodzenia zyciowe, frustrację i problemy rodzinne wyładowują na więźniach? Służba więzienna stara się robić wszystko co tylko może, aby psychicznie wykańczać osadzonych. Gaszą światło, wyłączają prąd i wodę, albo wyprowadzają na spacer bladym świtem gdy jest jeszcze ciemno. Choć mnożna to zrobić w dzień, gdy świeci słońce. Jak mogę dokonać pozytywnej oceny kogoś, kto nie chce wydać zgody na to, abym podał innemu osadzonemu czajnik z celi do celi, bo chłop od tygodnia nie pił herbaty? Co mam sądzić o kimś, kto boi się nawet podać mi swojego nazwiska, z obawy, że na wolności dostanie w łeb? Jak mogę oceniać kogoś, kto na pytanie „ty jebana kurwo” odpowiada mi „taki jesteś kozak?”. Gdy odpowiadam mu „tak szmaciarzu, otwórz klapę i wejdź tutaj” on ucina rozmowę, mówiąc, iż wypisuje mi wniosek karny ( zabrana paczka zywnościowa). Ja nie czuję do nich nienawiści. Ja po prostu nimi gardzę jak najgorszymi śmieciami. To tak samo jak z psim gównem. Gdy widzę takie na dworze, to nie biję go kijem, nie wymyslam go od najgorszych. Po prostu z pogardą omijam i idę dalej. Niestety w więzieniu pełno jest tych chodzących psich gówien i nie sposób na nie nie natrafić.

Co do sądów i prokuratur tu słowo <nienawiść> jest jak najbardziej na miejscu. Darzę te instytucją szczerą nienawiścią. Ci ćwierćinteligenci, częstokroć o niebo bardziej zdemoralizowani niż my, decydują o naszym całym życiu. Sędziami i prokuratorami gardzę jednak na równi ze służbą więzienną. Gdyby taki sędzia czy prokurator trafił do celi, choć na kilka minut, o własnych siłach by z niej nie wyszedł. Potrzebował by specjalistycznej pomocy medycznej przy wyciąganiu szczotki do kibla ze swojego odbytu. Nasze rodziny także zywią szczerą nienawiść do sądów i prokuratur.To własnie te instytucje doprowadzają do rozpadów rodzin, całymi tygodniami nie wyrażając zgody na widzenia, przetrzymujac listy miesiącami. Co do policji, chyba nie muszę mówić, jakie mam o niej zdanie. Mam ją głeboko w dupie. Z czymś takim jak resocjalizacja nie spotkałem się w żadnym kryminale. Polska to jedyny kraj w Unii Europejskiej, w którym na podstawie pomówienia jednej osoby można człowieka wysłać na długie lata do więzienia bez jakichkolwiek dowodów. Masę ludzi siedzi w Polsce z powodu pomówienia. Polska to jedyny kraj w Unii Europejskiej, gdzie wszelkie wątpliwości są rozstrzygane na niekorzyść oskarżonego. Służbę więzienną, sądy i prokuraturę porównał bym do śmierdzącego psiego gówna.

Kiedyś byłem patriotą. Niestety pomimo młodego wieku widziałem zbyt wiele, aby nim pozostać. Kocham polską przyrodę i kraj sam w sobie. W zyciu jednak nie ryzykował bym życia dla walki o ten kraj, a w szczególności dla tych, którzy nim władają. Kiedyś uważałem, że młodzi, wykształceni ludzie, którzy wyjeżdzają z Polski za granicę nie zasługują na miano Polaków. Tak myślałem kiedyś. Teraz uważam, że głupcami są ci, którzy jeszcze nie nauczyli się języka i nie opuścili tego śmierdzącego szamba, jakim jest Polska.

Duży wpływ na taki tok rozumowania miał okres spędzony przeze mnie w „izolatce” dla więźniów niebezpiecznych. To tam własnie doszedłem do wyżej przytoczonych wniosków. Ponadto wytworzył się u mnie syndrom zupełnego braku poczucia wstydu. Także wewnętrzny przymus do okazywania słuzbie więziennej pogardy, jaką do nich żywię. Śmiało mogę stwierdzić, że mój pobyt w celi izolacyjnej zamiast mnie zresocjalizować, przyniósł skutki odwrotne do zamierzonych. Spotęgowało się we mnie wszystko to, co najgorsze. Przez te 9 miesięcy, pozbyłem się już pozostałości narkotyków w moim organizmie. Nie mogę więc już zrzucić winy na „prochy”. W więzieniu dopiero stałem się jednostką rzeczywiście aspołeczną. Nie ma się co czarować. Po opuszczeni izolatki, siedziałem już jedynie w celach dwuosobowych. Osadzeni nie chcieli ze mną siedzieć, bo miałem już wyrobioną opinię „świra”. Zdarzali się ludzie w celi, z którymi się dogadywałem, ale było ich niewielu. Zacząłem się czuć lepiej, kiedy przyjęta została moja pierwsza apelacja. SAmo śledztwo w mojej sprawie trwało blisko dwa lata. Dziwi nnie to, bo przecież od samego początku przyznawałem się do wszystkich zarzucanych mi czynów. W sprawie zaczęły dziać się jakieś dziwne rzeczy. Mój kuzyn zaczał zeznawać jakieś bzdury. Pojawili się osadzeni, którzy twierdzili, że jestem płatnym mordercą, pracującym dla jakiejś zorganizowanej grupy przestępczej. Sąd uznał zeznania kuzyna za istotne. Zacząłem zadawać sobie pytanie „co tu jest kurwa grane”? Kiedy kuzyn podczas zeznań w sądzie zaczął coraz bardziej puszczać wodze fantazji, stwierdziłem, że muszę go „odjebać”. Zacząłem jeździć na rozprawy, z żyletką w ustach. Kuzyn był jednak ode mnie izolowany. W międzyczasie miałem obserwację psychiatryczną , w czasie której biegli z krakowa stwierdzili, iż mam zaburzenia omamowo – urojeniowe i schizofrenię w fazie remisji. Orzekli także, że w czasie popełnienia zabójstwa, miałem całkowicie zniesioną poczytalność. Prokurator złozył wniosek o umorzenie postępowania i umieszczenie mnie w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym.

Sąd odrzucił wniosek prokuratora i zażądał drugiej obserwacji psychiatrycznej. Gdzieś w tym czasie w ręce sądu wpadł gryps napisany przeze mnie do kuzyna. W więzieniu nie można nikomu ufać. Moja druga obserwacja psychiatryczna miała miesjce w Warszawie. Na tym etapie byłem już tym wszystkim bardzo zmęczony. Dlatego też z biegłymi z Warszawy nie chciało mi się za bardzo rozmawiać. Może i był to błąd. Obserwacja trwała dwa tygodnie. Biegli uznali, że jestem całkowicie poczytalny. Były więc teraz dwie całkowicie sprzeczne ze sobą opinie biegłych psychiatrów. Adwokat powiedział mi ,że będzie dobrze. Sam nie miałem co do tego także wątpliwości. Przez kolejny rok buegli spierali się między sobą, którzy z nich mają rację. Adwokat nadal zapewniał, że wszystko układa się po naszej myśli. Tak sobrze, się układało, że sąd pierwszej instancji skazał mnie na 25 lat pozbawienia wolności. Dla mnie było to szokiem. Adwokat złożył apelację. Biegli ponownie się kłócili, a prokurator wręcz się na mnie uwziął. Na ostatnią sprawę przyszła młoda aplikantka. Powiedziała mi, czy faktycznie chcę apelować, bo w moim przypadku kara wcale nie jest wygórowana, Biorąc pod uwagę, że przy internacji w zamknietym zakładzie psychiatrycznym, mogę z niego ni wyjść do końca życia. Gdybym nie miał rak zakutych w kajdanki, z pewnością bym jej „przyjebał”. Rozprawa trwała może z 10 minut. Sąd podtrzymał wyrok 25 lat pozbawienia wolności. Gdy w asyście policji opuszczałem salę rozpraw, aplikantka podeszła do mnie i zapytała, czy mam ochotę składać kasację do sądu najwyższego. W jej ocenie nie miało to większego sensu. Miałem ochotę wyjebać jej kopa w tą wytapetowaną mordę.

Kasacja do sądu najwyższego nic nie dała i wyrok się uprawomocnił.Po tym wszystkim przestałem być grzeczny. Odmawiałem przyjmowania leków, odmawiałem jakiejkolwiek współpracy.Osoby umieszczane w mojej celi były przeze mnie bite, a nawet torturowane. Średnia ilość przebywania ze mną w celi innych osadzonych to były cztery dni. Po jakimś czasie znów się zacząłem żle czuć. Myślę, że miało to związek z tym, że odstawiłem leki przepisane mi przez psychiatrę. Brałem wówczas klonozepan, promazynę i difegram.W celi zrobiłem sobie ołtarzyk i odmawiałem przy nim masze. Jeden z osadzonych dokonał próby samobójczej, jak przekonałem go, że zbliża się koniec świata. On chyba także cierpiał na schizofrenię. Więzienny wychowawca dowiedział się od kogoś, że w przeddzień tego zdarzenia widział, jak udzielałem mu ostatniego namaszczenia. Dostałem znowu kilka dni izolatki. Potem posadzono mnie z gościem, który połknał obcinaczki do paznokcie i baterie. Był osobą palącą, ale nie miał papierosów. Tak się akurat zdarzyło, że ja papierosy miałem. Gościu za 5 papierosów, połknął prawie półmetrowy przewód antenowy. On pojechał na zabieg, a ja znowu na izolatki. Po wyjsciu trafiłem na celę z innym osadzonym. Ten na wstepie powiedział „Wiem kim jesteś, nasłuchałem się dużo na twoj temat i się ciebie nie boję”. Nie mógł powiedzieć niczego równie głupiego. Nie minęła dłuższa chwila, a prowadzili go już do ambulatorium, a mnie na izolatki. Potem dali mi innego osadzonego. A kierownik ochrony osobiście mi powiedział, że jeśli spadnie mu choć włos sgłowy wracam na „N-ki”. Minał tydzień, potem drugi, a my spokojnie sobie siedzieliśmy.Aż któregoś dnia pozbierałem z celi wszystkie gazety, wrzuciłem je do śmietnika i podpaliłem. Z celi zrobiła się wędzarnia. Ja wyskoczyłem na okno, bo tylko tam dało się oddychać. Ten drugi też próbował tak zrobić, ale obawiając się, że może nie starczyć dla mnie świeżego powietrza, kopnąłem go i spadł. Zaczął się krztusić dymem i wrzeszczeć jak ostatnia ciota. Dostałęm znowu izolatki. Ponadto straszono mnie odpowiedzialnością karną za narażenie współosadzonego na bezpośrednią utratę zdrowia, lub zycia. Zacząłem się interesować różnymi technikami medytacyjnymi oraz szamanizmem.

Dziś wiem, że odstawienie leków było decyzją zbyt pochopna, a w połączeniu z tymi technikami oddechowymi dało efekt miażdżący. Głębokie stany medytacyjne kończyły się dla mnie atakami padaczki. Raz nawet wzywali do mnie pogotowie. Zaczęto mnie leczyć na padaczkę. Później odmówiłem także przyjmowania i tych leków. Przeszła mi też ochota na mistyczne doznania. Zacząłem coraz mocniej okazywać swoją niechęć do administracji Aresztu Śledczego w Krakowie. Pewnego razu zagroziłem wychowawyc, że wypróżnię mu się na biurko, uzywając takich epitetów i porównań, że w godzinę załatwił mi transport do Tarnowa. Tam dopiero była patologia i komuna. Na oddziale, w którym mnie umieszczono były tylko dwie cele z telewizorem. Żarcie było tak niedobre, że z serwowanych dwóch dań, dało się zjeść tylko ziemniaki. I to nie zawsze. Codziennie była kiszona kapusta i kiszony ogórek. Przywykłem do takich widoków, jak trzech oddziałowych tłukących jednego osadzonego. Ale dopiero w Tarnowie zobaczyłem , jak asy z SW, okładają pięściami młodego chłopaka, który dostał ataku padaczki. Albo dowódcę zmiany, który uderzył osadzonego pięścią w twarz, bo podczas wieczornego apelu miał rozpiętą kamizelkę. W Tarnowie, praktyki bicia osadzonych bez powodu był na porządku dziennym. Do wszystkiego można się przyzwyczaić. Nie zmienia to jednak faktu, że budzi to we mnie niesmak i irytację. Bicie więżniów, to stały element we wszystkich jednostkach penitencjarnych. Niemniej jednak w Tarnowie było to wyjątkowo drastyczne. Przebywałem tam kilka mieięcy. Traktowany byłem jak „N-ka” i wiedziałem, że pod byle pretekstem mogę ponownię trafić do celi dla więźniów niebezpiecznych. W Tarnowie izolatki i „N-ki” były naprawdę przejebane i nie bardzo mi się tam spieszyło.

Siedząc przez kilka lat w więzieniu, człowiek ma nadto okazji do tego, aby zrozumieć, że wszystko jest wzgledne.Wiele zależy od punktu widzenia. Czasami cięzko jest dociec prawdy. A czasami ciężko jest zrozumieć, dlaczego ktoś próbuje nas przekonać do naszych racji mimo, iż już mu się tłumaczyło, że mam to głęboko w dupie. Nie wiem po co niektórzy ludzie, po 20 minutach znajomości, streszczają mi ostatnich 5 lat swojego życia. Bardziej zdolni w ciągu godziny potrafią opowiedzieć całe swoje życie. Najgorsze jest to, że nie chce mi się tego słuchać. Nie mogę jednak takiej niedojdzie powiedzieć, żeby zamknęła mordę i przestał jęczeć jak ostatnia pizda. Taki delikwent mógłby wziąć coś ostrego i zrobić sobie jeszcze krzywdę. A wszyscy ( wychowawca i psycholog) mieli by jak zawsze pretensje do mnie, że znowu terroryzuję współosadzonych.Już lepiej by było, gdyby taki niedojde wziął coś ostrego i próbował mi zrobić krzywdę. Wówczas miałbym pretekst, tłumacząc się dyrektorowi, że to on pierwszy zaatakował, próbował zrobić mi krzywdę. Nie jestem psychologiem, ani psychoterapeutą i nikt mie nie płaci za słuchanie steku frazesów frajerów, którzy po pijaku nawywijali głupstw i trafili do więienia. Teraz przyszło im kilka miesięcy siedzieć w pokoju z okratowanym oknem i zamkniętymi od zewnątrz drzwiami. Zamiast pójść z tym do psychologa, tudzieć wychowawcy, zawracają mi głowę swoimi problemami, jak był mało miał swoich. Jebnał bym w głowę takiego raz i drugi, ale zaraz polecą na skargę i znówj tylko ja będę miał przesrane. Dadzą mi widzenie przez szybę, a wcale tego nie chcę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *